sobota, 14 marca 2015

Rozdział 3 - Natura zimą

 Ja Cię do lekarza wozić nie będę. - usłyszałem zaraz po zamknięciu drzwi wejściowych. Moja matka stała oparta framugę drzwi przedpokoju. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.

- Nikt Cię o to nie prosi - odpyskowałem cicho pod nosem.

- Co ty sobie wyobrażasz? Na polu mróz, a ty w samej bluzie się włóczysz. Nawet telefonu nie odbierasz - nie krzyczała. Po prosty mówiła.

 Od zawsze uważała, że krzyki nic nie wniosą, jedynie pogarsza sytuacje.

Popatrzyłem się ukradkiem za okno, na termometr. Cztery stopnie Celsjusza. OK. Może troszkę przesadziłem, ale słońce grzało, nie czułem tak zimna.
Schyliłem się, aby odłożyć buty na dywanik z boku. Zasyczałem cicho pod nosem widząc w jakim są stanie. Były całe upaćkane w błocie. Czekało mnie szorowanie.

- Zmieniłeś się ostatnio - szepnęła moja mama.

Zamarłem. Podniosłem wzrok na matkę. Ta wciąż stała w miejscu, ze założonymi rękami, tylko wyraz jej oczu się zmienił. Już nie widziałem w nich złości, a smutek. Wyprostowałem się, dorównując jej wzrostem.

- Zmieniłem się dobre kilka lat temu. Dość późno to zauważyłaś - odparłem.

 Uśmiechnąłem się lekko i wyminąłem ją, kierując się do kuchni.

Przechodząc salonem spojrzałem na  tarczę zegara. Nie było mnie ledwie godzinę. Gdy znalazłem się przed garnkami, podniosłem pokrywkę największego. Buchnęła z niego para. "Jeszcze gorąca" - pomyślałem. Sięgnąłem po talerz i nalałem sobie trzy chochle ogórkowej. Gdy dotarłem do stołu, przy jednym z krzeseł siedział już moja mama. Po wzroku widziałem, że chyba odpuściła sobie temat mojego zachowania.

- Gdzie jest Julia? - zapytałem biorąc w dłoń łyżkę.

- Zaraz po twoim wyjściu wróciła do domu. W sumie też mógłbyś poznać kogoś jeszcze z sąsiedztwa - powiedziała i ruszyła do kuchni.

- Nie czuję potrzeby. Wystarczą mi ludzie ze szkoły - było to kłamstwo, ale jednocześnie najlepszy sposób na zejście z tematu.

Gdy zjadłem obiad walnąłem się przed telewizorem i zacząłem oglądać jeden z tych wielce mądrych programów, które wzbogacają nas w doświadczenia życiowe (czyt. "Ukryta Prawda). Siedziałam tak przez dłuższy czas, dopóki nie naszła mnie wspaniała myśl  - "Chyba się poduczę".

~ Trzy miesiące później     

-  Jak tam po weekendzie?

Spotkałem właśnie jedną z tych najbardziej upierdliwych osób w mojej szkole. Siedziałem w budzie od 8.10, pierwszą lekcje miałem o 9.15. Była to pierwsza osoba, oprócz rodziny, którą napotkałem na swojej drodze. Moje liceum nie było jakieś największe. Kilka klas, więc mało ludzi przewijało się korytarzami o tej porze. Było to liceum, w którym dużo wymagania stawiano przy rekrutacji. Dostawało się tutaj albo przez ogromne wyniki w nauce, albo znajomości. Albo masę forsy.

Ludzie w takiej szkole dzielą się na dwie grupy : introwertycznych wielkich snobów z wygórowanymi ambicjami oraz szalonych ekstrawertyków, którzy mieli tak zwane "na wszystko wyjebane". Jednak to przedstawiciele pierwszej grupy dominowali w szkole. Ja oczywiście wyróżniałem się trochę, bo do żadnej z grup stricte nie należałem. Byłem introwertykiem, próbującym usilnie wmówić sobie, że tak naprawdę kocham obecność innych ludzi i uwielbiam spędzać z nimi czas (co jednak zrobić mi się nie zawsze udawało, bo czasem głupota ludzka mnie dobijała i nie miałem siły przebywać z tą hołotą). Ponad to moje ambicje nie były zbyt wielkie, ale również nie za słabe, abym nic nie chciał się uczyć.

Tak więc po tygodniowy zastanowieniu uznałem, że lepiej mi wyjdzie "zaciągnięcie" się do paczki "fajnych" i czasem rozmawianie z tymi "nudnymi".

Lecz powracając do tematu. Tego dnia zaczepił mnie jeden z tych "najfajniejszych". Spotkałem go na korytarzu, przy szafkach, gdy siedząc na ławce przebierałem buty.

- Wszystko po staremu.

- Ale jak to, coś się musiało ciekawego wydarzyć.

- A jednak się nie wydarzyło.

- Jakim cudem ? Przecie...

- Tomek, odwal się. Jakbym chciał, to bym ci powiedział – oznajmiłem mu.

Popatrzyłem na niego z poirytowaniem w oczach i wstałem z ławki. Ruszyliśmy wzdłuż korytarza.

- No dobra. Widzę, że hormonki buzują. Ale wiesz co ? Wczoraj Aśka przylazła do ... - zaczął opowiadać kolejną historyjkę, typu "Jak bardzo wszystkie dziewczyny mnie kochają".

 Potakiwałem od czasu do czasu, łapałem jakieś słówka i wtrącałem się. Nie interesowały mnie takie opowieści, ale w sumie jeszcze trochę czasu zostało mi do lekcji, a nie miałem zamiaru siedzieć i bezczynnie patrzyć się w ścianę.

- … no i na tej imprezie spotkaliśmy tego … kurwa, zapomniałem imienia. Mniejsza. Tego Lisiewicza. Boże, ale ten człowiek ma głupkowate pomysły. Pamiętasz go ?

- Nazwisko odbiło mi się o uszy, ale gościa nie kojarzę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Jak byliśmy z kółkiem plastycznym w galerii sztuki na wystawie „Nowego pokolenia artystów”. Spotkaliśmy wtedy jego siostrę. To była autorka rzeźby „Pod jabłonią”, tak mi się wydaje. Pamiętam, że coś tam odwalił i była niezła afera…

Doszliśmy do dużej tablicy. Co miesiąc wywieszano tu nowe prace uczniów należących do kółka plastycznego .  Było tego dość dużo, więc przyglądałem się  im mało uważnie, wciąż idąc przed siebie. Światło słoneczne z przeszklonych okien nadawało pomieszczeniu dużo światła. W tym miesiącu przedstawiono szkice. „Krajobraz zimą” – mało oryginalny temat. Gdzieś w środku odnalazłem moją pracę.

- Cześć ludziska!– usłyszałem wesoły kobiecy głos za sobą.

Odwróciłem twarz i natychmiast zostałem przytulny. Odwzajemniłem lekko uścisk.

- Cześć Baśka! Co tak wcześnie się dziś zjawiłaś? – zapytałem, odsuwając ją trochę od siebie.

- Tak się zdarzyło, za wcześnie dziś chyba wyszłam z domu. Zrobiłeś może zadanie z historii ?

- Nie, co było?

- Jedenaście zdań z podręcznika, strona 115. Nie zrobiłam i po twojej minie widzę, że ty też. Chodź pójdziemy zrobić, puki jeszcze czas.

- Ok. Paa - pożegnałem się z Tomkiem i ruszyłem za znajomą.

Tomek jest ode mnie starszy. Ściślej mówiąc, o rok. To dość wysoki brunet o niebieskich oczach. Poznaliśmy się dość niedawno, jakieś 4 miesiące temu na dyskotece szkolnej. Nie było to jakiś oryginalne i zadziwiające spotkanie. Znajomy mi go przedstawił, a potem ten uczepił się mnie jak rzep psiego ogona.

Mańka, dziewczyna o dziwnym imieniu była jedną z najlepszych, a zarazem najdziwniejszych osób w mojej klasie. Doskonale pasowała do charakterystyki szalonego malarza.

***

Ta godzina, która została mi do dzwonka minęła bardzo szybko. Gdy tylko odłożyłem pióro, kończąc odrabianie zadania, znikąd zaczęli  schodzić się pod klasę ludzie z mojej klasy. Po pewnym czasie moja dłoń była cała czerwona od przybijanych piątek. Do rozpoczęcia lekcji rozmawiałem z Mańką. Nie ba to jakaś przejmująca konwersacja, tylko gadanie o pierdołach ; z czego dziś są sprawdziany i jak to nauczyciele dają nam w kość. W sumie, to ten dialog bardzie przypominał monolog, bo ja tylko przytakiwałem głową i coś tam od czasu do czasu dukałem pod nosem.

Wstydziłem się trochę tej nudy. Przed świętami pomagałem rodzicom w porządkach - moja młoda siostra chodził po mieście ze znajomymi. W święta przyjechała do nas reszta rodziny. W sylwestra opiekowałem się moim pięcioletnim kuzynem. Normalnie żyć nie umierać.

Przez kolejny miesiące chodziłem do szkoły, na kółko plastyczne lub po prostu siedziałem na tyłku rozmyślając na temat sensu mojej marnej egzystencji. „Kim jestem na tym świecie?” – ta myśl wciąż chodziła po mojej głowie i za nic nie chciała jej opuścić. Czas z jednej strony wlekł się ślamazarnie, z drugiej strony uciekał mi szybko, nie pozwalając chwycić dni.

Jednak właśnie rozpoczął się luty. Czułem, że coś w powietrzu, coś się zmieniało.

Baśka nie dopytywał się o nic więcej. Przemilczała sprawę zając sobie zapewne, że nie chcę o tym gadać.


Dobry ;)
Komentować może nie komentujecie, ale liczba wyświetleń idzie powoli do góry. Pozdrawiam was ludziska.



sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 2 - Spotkanie


Nigdy nie czułem przywiązania do innych ludzi. Trzymałem się w jakimś towarzystwie, jednak nie było to na stałe. Nie obchodził mnie, czy ma to być na dłużej, czy na krócej. Ludzie to ludzie. Mijają nas przecież jak czas. Szybko, nawet nie możemy tego dostrzec. Tylko młodsza siostra nie została porwana przez ten huragan i zawsze przy mnie była. No, w sumie też rodzice. Jednak po przekroczeniu pewnego wieku coś zaczęło się we mnie zmieniać.
Przypatrywałem się zdziwiony mojej kuzynce, biegającej w tę i z powrotem po schodach. Siedziałem leniwie na sofie popijając herbatę z cytryną, kiedy ona wylewała z siebie siódme poty.
- Po co tak biegasz ? Tylko się niepotrzebnie zziajasz i nabawisz kolki - powiedziałem poirytowany.
- Spalać zbędne kalorie. Gdzieś przeczytałam że bieganie po schodach jest najlepsze – odpowiedziała mi zdyszana, dławiąc się wręcz oddechem.
- A na co ci to ?
- Nie widzisz jaka gruba jestem ? – zginęła się w pół pod nagłym atakiem kolki, po chwili również kaszlu.
- A nie mówiłem …? – skwitowałem cicho pod nosem i powróciłem do wylegiwania się.
 Tak, wraz z ukończeniem wakacji nic nie zmienił się w moim „kolorowym” życiu. Baa, powiem więcej. Trwał listopad, a ja wciąż sam siedziałem sobie w domu. Tego dnia jednak miałem ochotę przejść się, przewietrzyć się trochę i odpocząć od domu, od którego zaczynała mnie już pobolewać głowa. Wymknąłem się cichaczem, nie myśląc nawet nad zabraniem czegoś cieplejszego. Pomimo później jesieni było ciepło, wystarczyło mi tylko bluza. Włożyłem dłonie w kieszenie spodni i ruszyłem powolnym krokiem  w stronę lasu. Spokojnym krokiem szedłem ulicą, zerkając co chwilę w okna sąsiadów. Zatrzymałem się w miejscu gdzie kończyła się droga, a zaczynał las. Las przyciągał mnie swoimi kolorami. Popatrzyłem się na ten obrazek i przywołują uśmiech na usta, ruszyłem w głąb. Chwilę musiałem przedzierać się przez suche gałęzie, krzewy i ostre igły, odgarniając je sobie rękami i unosząc wysoko kolana. Gdy ścieżka stała się bardziej przejrzysta stanąłem  w miejscu. Panował tu miły chłód. Widziałem ciepłe kolory opadających liści, czerwień jarzębin i zimne odcienie zieleni drzew iglastych. Nie znałem tego lasu. Chociaż mieszkałem w okolicy, nieczęsto zdarzało mi się go odwiedzać. Czasem chodziłem do tego królestwa roślinności, jednak z im byłem starszy, tym mniej miałem na to ochotę. Tak więc była to spontaniczna decyzja, której sam się po sobie nie spodziewałem. Po prostu, nagle zaszła mnie chęć. Bez żadnych konkretnych powodów.
Nie wiem ile szedłem. Suche, opadłe gałązki chrupały pod stopami, a pierzyna z opadłych liści tłumiła kroki. Znalazłem się naprzeciwko starej, ledwo stojącej ławki. W niektórych miejscach zaczynała odchodzić ciemno zielona farba, niektóre deski były spróchniałe. Wyglądała jak jedna z tych, które rozmieszczone są po krakowskich Plantach. Rozejrzałem się dookoła. Las. „Skąd ławka w środku lasu”. Wzruszyłem ramionami i podeszłym bliżej. „Co mi tam. Ważne, że mam gdzie usiąść”. Oparłem się ostrożnie rękami o ławkę i, gdy uznałem, że utrzyma mój ciężar, padłem na nią. Może był to spacer ale i tak się trochę zmęczyłem. Po chwili zastanowienia, sięgnąłem do kieszenie dresów po słuchawki. Zaczęło się rozplątywanie. Chyba zleciało mi na to 15 minut! Wreszcie, zirytowany osiągnąłem swój mały cel i podłączyłem słuchawki do telefonu. Wsadziłem je do uszu i puściłem losowo muzykę. Odchyliłem głowę do tyłu uprzednio zamykając oczy.
Nie pamiętam ile utworów wysłuchałem. Z mojego zamyślenia wybudził mnie pstryczek w czoło. momentalnie otworzyłem oczy i zeskoczyłem z ławki.
Przestraszyłem się ,  zapewne oczy miałem jak dwa spodki. Zobaczyłem młodego chłopaka, na oko, w moim wieku. Miał lekko opaloną cerę i blond włosy, które nie były ani za krótkie, żeby wyglądały jak jeż, ani za długie, aby grzywka spadała na czoło. W zielonych oczach błyszczały iskierki rozbawienia. Ubrany był w rozpiętą zieloną kurtkę, typu parka, czarne dresy, a na stopach nosił czyste Nike. Na szyi wisiał mu luźno szary szal. Na jego widok, przypomniałem sobie, że nie ma już upałów. Zrobiło ni się trochę zimniej.
 Gdy mnie zobaczył zaczął się śmiać. Zgiął się w pół i przytrzymał za brzuch, dusząc się ze uśmiechać. Skądś go kojarzyłem, jednak nie porwałem powiedzieć skąd. Nie wiedziałem co robić, wiec pozostałem w dziwnej pozie. Chyba spaliłem buraka. Nieznajomy zaczął się śmiać. Po chwili podniósł na mnie załzawione oczy.
- Cześć, Aleks jestem - powiedział lekko zachrypniętym głosem - miło mi Cię poznać.
- Kamil. Mi również.
I znów usłyszałem ten śmiech. Stałem w miejscu nie wiedząc, czy usiec, odezwać się, czy też może przemilczeć. Ostatecznie wybrałem ostatnią opcje. Ucichł, a potem zapadła niezręczna cisza.
- Co tu robisz?
- Zbieram kasztany - odpowiedział spokojnie, podnosząc z podłoża koszyk.
- Po co ?
- A bo ja wiem. Moja siostra coś pieprzyła, że potrzebuje, a że złapałem lenia, to postanowiłem ruszyć się z miejsca. Jeszcze chwila i bym się chyba odleżyn nabawił. A tobie nie za gorąco?
- Nie, w sam raz. Muszę iść, dość późno już – popatrzyłem na wyświetlacz telefonu. 
- Hej, może się jeszcze zobaczymy.
Przybiliśmy sobie piątki, a ja wyruszyłem w drogę powrotną.





Przeprosiny

Strasznie mi wstyd. Pół roku. Pół roku minęło. Nie zdziwiłabym się, gdyby nikogo nie było. Chciałabym was przeprosić, za to, że nie dawałam znaków życia. Powinnam się przynajmniej odezwać słowem, ale (głupia) nawet tego nie zrobiłam. Jeszcze raz bardzo was przepraszam.
Myślę, że drugi rozdział wyjdzie jeszcze dzisiaj, najdalej jutro wieczorem.  

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 1 - Zdjęcie



- ...lo. Halo ! - krzyk skierowany prosto do mojego ucha przerwał moje zamyślenie. Odsunąłem szybko telefon od ucha i przyłożyłem do niego dłoń.


- Nie drzyj się tak Just, bo ogłuchnę. Nie mówiąc o tym, że nadal jestem w szkole -  wycedziłem przez zęby, łapiąc zdziwione spojrzenia rówieśników. Świetnie, stałem na środku korytarza, a jej krzyki z pewnością były słyszane  przez osoby trzecie.


- Nie obrażaj się , no. Nie dało się ciebie inaczej wybudzić z tego transu. Nic do ciebie nie docierało. No nic. Mam do ciebie sprawę. Mógłbyś ze mną pogadać?


- Wiesz, aktualnie nie mam czasu. Zaraz mam ostatnią lekcję.


- To zrobimy tak : pójdę na rynek, znajdę jakąś fajną knajpkę/kawiarnie i tam na ciebie poczekam, uprzednio dając znać gdzie się znajduję. Ty, po lekcjach polecisz w dane miejsce i sobie pogadamy. Może być ?


- Dobra. Rozłączam się, zaraz zaczynam lekcje. Pa - nie poczekałem nawet aż odpowie i pognałem do klasy.


  Po skończeniu lekcji pobiegłem od razu do szatni i przebierając buty postanowiłem sprawdzić, gdzie chce wyciągnąć mnie moja przyjaciółka.


   " Widzimy się w "Słodkim Wentzlu :)"


"Droga impreza" - pomyślałem. Sprawdziłem jeszcze, czy czegoś nie zapomniałem i wyszedłem ze szkoły, kierując kroki w stronę kawiarni.


 Na polu panował upał. Rynek, zapełniony mnóstwem ludzi, wydawał się tętnić własnym życiem. Mnóstwo ludzi ubranych w letnie ciuchy chodziło po mieście. Nie byli to tylko mieszkańcy miasta, gdyż z pewnością ponad połowa tłumu to turyści.  Nie dziwię się, że tylu ich tutaj przyjeżdża. Kraków to z pewnością piękne miasto, posiadające wiele zabytków.


 - Hejo ! - z zamyślenia wyrwał mnie krzyk znajomej, stała przy stoliku i machała do mnie ręką. Ruszyłem do niej i zająłem miejsce naprzeciwko.


 - Na co masz ochotę? - zapytała z uśmiechem, podsuwając mi menu pod nos, które chwyciłem w dłonie. Przejrzałem je i po chwili złożyłem wraz z Justyną zamówienie.


- Jak tam w szkole, młody ? - usłyszałem pytanie.


- Dobrze - odpowiedziałem zdziwiony.


- Justyna, co się stało ? - zapytałem po chwili ciszy - Normalnie, jak mnie widzisz, to zaczynasz gadać o jakichś bzdetach. Do tego uśmiechasz się pod nosem jak głupia. Co jest ? - iskierki zamigotały w jej oczach.


- Nic takiego. Wszystko po staremu - uśmiech wciąż nie chciał spełznąć z jej ust. Wydawał się być przymuszany. Nie, on się nie wydawał. On taki był.


- Kłamiesz - powiedziałem wstrząśnięty - Coś przede mną ukrywasz, głupia.


- Nie, skąd ten pomysł - wciąż próbowała kłamać,  jednak jej zamiary obnażały trzęsące się ręce.


- Powiedz mi - nie widząc skutków mojej prośby, powtórzyłem, tym razem mocniejszym tonem - Powiedz mi.


 Popatrzyła się na mnie. Przez chwilę widziałem strach w jej oczach, który po chwili ustąpił skrusze. Obniżyła powoli czoło, jakby starając się uniknąć mój wzrok.


- Karolina przestała się nagle do mnie odzywać.


 Zapadła chwila ciszy.


- Tylko tyle ? Coś jeszcze ? - powiedziałem bez współczucia. Znowu na mnie spojrzała, znowu dostrzegłem smutek w jej oczach, jednak tym razem mieszał się on z gniewem.


- Tylko tyle ?? - wrzasnęła na mnie, przyciągając w ten sposób do nas kilka par oczu. Po chwili poczułem piekący ból na policzku, jednak dalej zachowywałem obojętny wyraz twarzy. Widząc zaskoczone spojrzenia trochę się uspokoiła.


-Wiem, że nie obchodzą cię inni ludzi i ci nie zależy, ale mógłbyś mi okazać choć trochę współczucia. Zapewne pamiętasz, jak ważna była dla mnie, jak bardzo ją lubiłam, więc nie wyskakuj mi z takimi gadkami. Właśnie dlatego wahałam się, czy ci to powiedzieć.


 - Sory. Palnąłem głupstwo - powiedziałem. Zapadła chwila ciszy - Wiesz dlaczego ?


- Co ? - popatrzyła na mnie zdziwiona. Na policzkach miała ślady łez.


- No, dlaczego przestała się do ciebie odzywać ? - powiedziałem spokojnie. - Odkąd pamiętam, to trzymałyście się ze sobą.


- Nie wiem. Nie chce mi powiedzieć, w ogóle nie chce się do mnie odzywać. Ale chyba oddalała się ode mnie od jakiegoś czasu. Tak z miesiąc, aż dzisiaj powiedziała, że nie chce już tego tak dłużej ciągnąć i jest mną "zmęczona". Że tylko psuję jej wolny czas. Potem rozmawiałam z Alicją. Ona się zaczęła strasznie panoszyć obok Karoliny. Dowiedziałam się, że nie może mi powiedzieć o co chodzi, ale jest to ciężkie i nie dziwi się, że nasza przyjaźń się skończyła. Nie wiem co robić - opadła załamana głową na stolik. Po chwili usłyszałem ciche chlipanie. Przesiadłem się tak, aby móc ją objąć i pocieszyć. Załamana Justyna nie była najlepszym towarzyszem, musiałem ją jakoś pocieszyć.


- Nie przejmuj się nią - powiedziałem cicho, dalej ją obejmując.


- Przestań. Mówiłam ci już - usłyszałem jej ściszony głos.


- Nie, źle mnie zrozumiałaś. Nie przejmuj się nią. Popatrz na to z tej strony. Wolisz być teraz zraniona, czy dowiedzieć się za 5 lat, że ta za tobą nie przepadała i zmarnowała sobie kawałek życia. Nie lepiej jest mieć to za sobą.


- W sumie … chyba masz rację.


- Poza tym, chyba dobrze ci się układa z Adrianem, prawda?


Popatrzyła na mnie załzawionymi oczami i po chwili pokiwała głową.


- No to nie masz się czym martwić. Jemu zawsze możesz zaufać, jesteście ze sobą od dawna.


Po chwili poczułem, jak moja koleżanka rzuca mi się na szyję.


- Dzięki młody. Na ciebie zawsze mogę liczyć – usłyszałem cichy szept przy uchu. Objąłem ją lekko, czekając, aż poprawi jej się humor.


- I co ? Już lepiej ? – powiedziałem po chwili, delikatnie odsuwając ją od siebie.


- Tak – usłyszałem, a dowodem tych słów był promienny uśmiech na twarzy Just. Postanowiłem, że z powrotem usiądę na miejscu naprzeciw.


- Jestem zażenowana – powiedziała, ocierając powoli policzki z niedawnych łez. Nie  miała makijażu, więc nie było po niej zbytnio widać, że płakała. – Jak młodszy braciszek, a jednak mądrzejszy ode mnie. – zaśmiała się cicho pod nosem.


- Wiesz, ktoś musi mieć więcej inteligencji.


- Ejjj – powiedziała zbulwersowana – To bolało.


 Po tych słowach podeszła do nas kelnerka z zamówieniami. Zjedliśmy w spokoju, gadając na jakieś błahe tematy. Od czasu do czasu śmialiśmy się. Po 20 minutach wesołego ględzenia, Just oznajmiła, ze musi iść.


 - I tak już dożo czasu z tobą spędziłam- powiedziała, przytulając mnie na pożegnanie – Do zobaczenia.


Potem pobiegła w stronę Wieży Mariackiej. W połowie drogi odwróciła się do mnie i krzyknęła -„ A, no i oczywiście pozdrów rodziców”. „Eh”- pomyślałem – „Mogłaby trochę ciszej.”. Posiedziałem jeszcze chwilę przy stoliku, zapłaciłem rachunek, a następnie ruszyłem na przystanek. Ludzie patrzyli się na mnie dziwne, ale nie zwracałem na nich zbytnio uwagi. Kiedy czekałem na autobus, w oczy rzuciła mi się grupka studentów. Było ich ośmiu, z czego sześciu targało ze sobą walizki. Wszyscy byli uśmiechnięci, strzelali sobie fotki, śmiali się i gadali po angielsku. Wyglądali tak, jakby każdy był z innego zakątka świata, a pomimo to dogadywali się świetnie. I mi w pewnym momencie wpłynął uśmiech na twarz. Byli przezabawni. Kiedy przyjechał autobus wsiadłem szybko zajmując wygodne miejsce. Usiadłem tak, aby widzieć cały autobus, a jednocześnie siedzieć samemu. Zaraz za mną wsiedli powyżsi studenci i stanęli w środku autobusów. Skasowałem bilet i czekałem, aż ruszymy. Zajęło mi chwilę, gdyż był to przystanek początkowy. „ Pewnie przyszli z dworca” – pomyślałem. Uwagę zwróciłem na jednego chłopaka, ciągle uśmiechającego się do reszty. Chłopak ewidentnie miał azjatyckie geny i po głębszym przyjrzeniu się mu uznałem, że wygląd ja szczeniak. Strzeliłem sobie mentalnego kopa po tej myśli i zacząłem czytać książkę, aby choć trochę odciągnąć dziwne stwierdzenia. Nie potrwało to jednak długo, gdyż poczułem dotyk dłoni na swoim ramieniu. Odwróciłem się, myśląc, że to jakiś znajomy chce się ze mną przywitać. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że ręka należała do „szczeniaka”. Popatrzyłem się na niego zdziwiony, a ten poprosił mnie po angielsku o zrobienie zdjęcia jego grupie. Zgodziłem się nie widząc przeciwwskazań. Ludzi też było zaskakująco mało jak na tę porę dnia. Po wykonaniu zdjęć, „szczeniak” poszedł do mnie po swój telefon i oglądnął wykonane zdjęcia. Widać było, że mu się spodobały i chyba już chciał mi podziękować, ale jego zamiary przerwał nagły atak śmiechu. Po chwili zapytał się, czy może sobie ze mną zrobić zdjęcie. Zgodziłem się zaskoczony tą propozycją. W tamtej właśnie chwili zdałem sobie sprawę, co było powodem uśmiechów ludzi na mojej drodze. Przed odejściem, Just dotknęła mojego ,zaczerwionego po uderzeniu, policzka końcówką pióra, którym notowała coś na kartce. Po zrobieniu zdjęcia, poprosiłem go o pokazanie mi go. Oglądnąłem mój lewy policzek i miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Jej pióro wylało, a ja na policzku miałem plamę z niebieskiego atramentu, która kształtem przypominała poszarpane serce. Zaśmiałem się histerycznie i pożegnałem z azjatą. Zacząłem powrotem czytać książkę, aby choć trochę odwrócić uwagę myśli od plamy na moim policzku. Jednak nie mogłem odczytać znaczenia zdań, czytając słowa, lecz nie rozumiejąc ich sensu. Musiałem kilka razy wracać do poszczególnych fragmentów, aby wyłapać ich treść. Nie zauważyłem, kiedy studenci wysiedli z autobusu, a na swój własny przystanek prawie nie zdążyłem wyjść. Zebrałem szybko torbę i wysiadłem tuż przed zamknięciem drzwi. Teraz tylko czekał mnie 30-sto minutowy spacer do domu. Nie musiałem martwić się, że ktoś zauważy mój ślad na policzku, bo na przedmieściach nie ma takiego ruchu. Jedyna osoba, którą spotkałem to była staruszka, idąca na zakupy do pobliskiego sklepu. Zmęczony otworzyłem drzwi, wyłączyłem alarm i rzucając tornister w salonie, pobiegłem do łazienki, aby zmyć z policzka ślady po atramencie. Nie ma co, trochę zajęło mi szorowanie do czysta i potem byłem cały czerwony .Wytarłem twarz ręcznikiem i powlokłem się powrotem po tornister.  Coś byłem wtedy straszne wycieńczony, nie miałem siły. Nawet nie zauważyłem, jak zasnąłem.


 


 ***


 


Obudził mnie huk telewizora. Przetarłem oczy i usiadłem powoli. Popatrzyłem co leci w telewizji. „Trochę już późno”- pomyślałem. Z kuchni wydobywały się odgłosy oddychania i wyglądało na to, że mama już przyszła z pracy. Ruszyłem zaspanym krokiem, co chwilę przecierając oczy w kierunku kuchni. Kiedy przekraczając próg oparłem się o ścianę.


- I co ? Wyspałeś się już? – zapytała się moja mama z troską, nie odrywając uwagi od gotowania.


-  Cześć. Szczerze mówią jestem jeszcze trochę śpiący – na dowód tego ziewnąłem moc – Co dziś na obiad ?


- Pomidorowa i spaghetti.


Mlasnąłem z niesmakiem, robiąc przy tym grymas.


- Co się dzieje ? – moja mama oderwała się od gotowania i popatrzyła na mnie.


- Pomidory są kwaśne. Nie lubię kwaśnego. Ale no cóż. „Raz na wozie, raz pod wozem”.


- No widzisz, jakoś sobie dasz radę. – chwyciła mnie w objęcia – Mój mały synuś.


- Mamuś, przestań. Mam już 16 lat. Za późno o 10 lat na przytulasy. – odepchnąłem ją lekko i uśmiechnąłem się mile. Mama westchnęła i powróciła do gotowania.


- Za szybko urosłeś, pamiętam jeszcze jak niezdarnie biegałeś po salonie i wołałeś „Papu!”.


- Wiesz, dzieci mają to do siebie, że dorastają.


 Przestaliśmy rozmawiać i teraz było tylko słychać odgłos noża uderzającego o deskę oraz wolno palącego się gazu na kuchence. Chwyciłem brzoskwinię i przyjrzałem się jej chwilę.


- Kiedy przyjdzie tata ? – zapytałem nagle.


- Powinien tak za … - popatrzyła na zegarek zastanawiając się chwilę – tak 30 min …? A właśnie,  zdecydowałeś już co robić w wakacje.


-Nie.


- Zastanów się. Nigdzie nie jedziesz przez 2 miesiące, więc musisz znaleźć sobie coś do roboty. Co ty będziesz w tym domu robił ? Zanudzisz się na śmierć.


- Jeszcze nie zdecydowałem, mam czas. W dwa tygodnie coś wymyślę.


- A może pójdziesz na ten kurs hiszpańskiego, co ? Masz wcale nie tak daleko, bo w pobliżu, a znajomość języków obcych ci się przyda. Jak nie teraz, to kiedyś.


- A niemiecki nie wystarczy ? – odparłem zrozpaczony.


- A po jakiemu się w Hiszpanii porozumiesz ? Albo w Ameryce Południowej ?


- Dobra, dobra, wygrałaś. Lecę na górę. Zawołaj mnie na obiad- i pobiegłem szybko do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami, powolnie zjeżdżając w dół. Zakryłem oczy dłońmi. Siedziałem tak przez chwilę w ciemności, zastanawiając się nad słowami mojej koleżanki. Nie mogłem zaprzeczyć, bo rzeczywiście przestałem dbać o kontakty z ludźmi. Nie miałem przyjaciół – osób, którym byłbym w stanie zaufać. Skrywałem w sobie ból, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Było kilka osób, które trzymały mnie blisko, lecz nie potrafiłbym ich nazwać mianem „przyjaciela”. Ale odkąd pamiętam nie było wypadów na noc, sylwestra wśród rówieśników, pójść do kina, czy nawet najzwyczajniejszego spaceru. Zawsze siedziałem sam w domu i rozmawiałem z rodzicami. I było mi tego cholernie żal. Tego, że nie potrafiłem zaufać, choć chciałem. Tego, że nie miałem kogoś zaufanego przy swoim boku. Tego, że nie miałem o kogo się oprzeć, choć było mi trudno. A najbardziej, że choćbym chciał nie mogłem nic z tym zrobić. Wiele razy próbowałem, ale zawsze kończyło się fiaskiem.


 Otarłem szybko łzy, które niewiadomo kiedy zaczęły spływać z moich oczu. „ Ogarnij się”- pomyślałem. Usłyszałem dzwonek mojego telefonu i podbiegłem do torby na czworakach.


- Kamiś, czemu tak szybko dzisiaj wyszedłeś ? – usłyszałem oburzony głos w słuchawce.


- Umówiłem się z Justyną.


- Twoja dziewczyna ?


- Sylwia, nie bądź taka wścibska. To moja sprawa z kim i co robię. Ale jak już chcesz wiedzieć, to nie. Justyna jest moją kumpelką z dzieciństwa.


-Dzięki, moja ciekawość została zaspokojona – zachichotała.


-To co, zadzwoniłaś tylko po to?


-No tak. Czy to nie jest wystarczający powód ? Martwiłam się o swojego przyjaciela.


 Zatkało mnie przez sekundę. Co miałem jej odpowiedzieć ? Wpadłem na pewien pomysł.


- Yhm. Zawsze możesz mnie mieć za przyjaciela.


-Dobra muszę już kończyć. Do jutra – rozłączyła się nagle, a ja opadłem na łóżko. Byłem strasznie zmęczony i przymulony. Nie minęła chwila  i wpadłem w głęboki sen.











No jestem. Ogarnęłam się w końcu i coś naskrobałam ^^.
Wakacje są zdecydowanie za długie. Strasznie zaczęłam się lenić. Niech się już skończą ...
Jeżeli  są jakieś błędy ( chodzi mi tu zdecydowanie o interpunkcję ) to proszę, aby mi to wytknąć w komentarzu. Zawsze lepiej wiedzieć co robi się źle :).