Ja Cię do lekarza wozić nie będę. - usłyszałem zaraz po
zamknięciu drzwi wejściowych. Moja matka stała oparta framugę drzwi
przedpokoju. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.
- Nikt Cię o to nie prosi - odpyskowałem cicho pod nosem.
- Co ty sobie wyobrażasz? Na polu mróz, a ty w samej bluzie
się włóczysz. Nawet telefonu nie odbierasz - nie krzyczała. Po prosty mówiła.
Od zawsze uważała, że krzyki nic nie wniosą, jedynie
pogarsza sytuacje.
Popatrzyłem się ukradkiem za okno, na termometr. Cztery
stopnie Celsjusza. OK. Może troszkę przesadziłem, ale słońce grzało, nie czułem
tak zimna.
Schyliłem się, aby odłożyć buty na dywanik z boku.
Zasyczałem cicho pod nosem widząc w jakim są stanie. Były całe upaćkane w
błocie. Czekało mnie szorowanie.
- Zmieniłeś się ostatnio - szepnęła moja mama.
Zamarłem. Podniosłem wzrok na matkę. Ta wciąż stała w
miejscu, ze założonymi rękami, tylko wyraz jej oczu się zmienił. Już nie
widziałem w nich złości, a smutek. Wyprostowałem się, dorównując jej wzrostem.
- Zmieniłem się dobre kilka lat temu. Dość późno to
zauważyłaś - odparłem.
Uśmiechnąłem się lekko i wyminąłem ją, kierując się do
kuchni.
Przechodząc salonem spojrzałem na tarczę zegara.
Nie było mnie ledwie godzinę. Gdy znalazłem się przed garnkami, podniosłem
pokrywkę największego. Buchnęła z niego para. "Jeszcze gorąca" -
pomyślałem. Sięgnąłem po talerz i nalałem sobie trzy chochle ogórkowej. Gdy
dotarłem do stołu, przy jednym z krzeseł siedział już moja mama. Po wzroku
widziałem, że chyba odpuściła sobie temat mojego zachowania.
- Gdzie jest Julia? - zapytałem biorąc w dłoń łyżkę.
- Zaraz po twoim wyjściu wróciła do domu. W sumie też mógłbyś poznać kogoś jeszcze z
sąsiedztwa - powiedziała i ruszyła do kuchni.
- Nie czuję potrzeby. Wystarczą mi ludzie ze szkoły - było
to kłamstwo, ale jednocześnie najlepszy sposób na zejście z tematu.
Gdy zjadłem obiad walnąłem się przed telewizorem i zacząłem
oglądać jeden z tych wielce mądrych programów, które wzbogacają nas w
doświadczenia życiowe (czyt. "Ukryta Prawda). Siedziałam tak przez dłuższy
czas, dopóki nie naszła mnie wspaniała myśl - "Chyba się
poduczę".
~ Trzy miesiące później
- Jak tam po weekendzie?
Spotkałem właśnie jedną z tych najbardziej upierdliwych
osób w mojej szkole. Siedziałem w budzie od 8.10, pierwszą lekcje miałem o
9.15. Była to pierwsza osoba, oprócz rodziny, którą napotkałem na swojej
drodze. Moje liceum nie było jakieś największe. Kilka klas, więc mało ludzi
przewijało się korytarzami o tej porze. Było to liceum, w którym dużo wymagania stawiano przy rekrutacji.
Dostawało się tutaj albo przez ogromne wyniki w nauce, albo znajomości. Albo masę forsy.
Ludzie w takiej szkole dzielą się na dwie grupy :
introwertycznych wielkich snobów z wygórowanymi ambicjami oraz szalonych
ekstrawertyków, którzy mieli tak zwane "na wszystko wyjebane". Jednak
to przedstawiciele pierwszej grupy dominowali w szkole. Ja oczywiście
wyróżniałem się trochę, bo do żadnej z grup stricte nie należałem. Byłem
introwertykiem, próbującym usilnie wmówić sobie, że tak naprawdę kocham
obecność innych ludzi i uwielbiam spędzać z nimi czas (co jednak zrobić mi się
nie zawsze udawało, bo czasem głupota ludzka mnie dobijała i nie miałem siły
przebywać z tą hołotą). Ponad to moje ambicje nie były zbyt wielkie, ale
również nie za słabe, abym nic nie chciał się uczyć.
Tak więc po tygodniowy zastanowieniu uznałem, że lepiej mi
wyjdzie "zaciągnięcie" się do paczki "fajnych" i czasem
rozmawianie z tymi "nudnymi".
Lecz powracając do tematu. Tego dnia zaczepił mnie jeden z
tych "najfajniejszych". Spotkałem go na korytarzu, przy szafkach, gdy
siedząc na ławce przebierałem buty.
- Wszystko po staremu.
- Ale jak to, coś się musiało ciekawego wydarzyć.
- A jednak się nie wydarzyło.
- Jakim cudem ? Przecie...
- Tomek, odwal się. Jakbym chciał, to bym ci powiedział –
oznajmiłem mu.
Popatrzyłem na niego z poirytowaniem w oczach i wstałem z
ławki. Ruszyliśmy wzdłuż korytarza.
- No dobra. Widzę, że hormonki buzują. Ale wiesz co ? Wczoraj Aśka przylazła do ... -
zaczął opowiadać kolejną historyjkę, typu "Jak bardzo wszystkie dziewczyny
mnie kochają".
Potakiwałem od czasu do czasu, łapałem
jakieś słówka i wtrącałem się. Nie interesowały mnie takie opowieści, ale w
sumie jeszcze trochę czasu zostało mi do lekcji, a nie miałem zamiaru siedzieć
i bezczynnie patrzyć się w ścianę.
- … no i na tej imprezie spotkaliśmy tego … kurwa,
zapomniałem imienia. Mniejsza. Tego Lisiewicza. Boże, ale ten człowiek ma
głupkowate pomysły. Pamiętasz go ?
- Nazwisko odbiło mi się o uszy, ale gościa nie kojarzę –
odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jak byliśmy z kółkiem plastycznym w galerii sztuki na
wystawie „Nowego pokolenia artystów”. Spotkaliśmy wtedy jego siostrę. To była
autorka rzeźby „Pod jabłonią”, tak mi się wydaje. Pamiętam, że coś tam odwalił
i była niezła afera…
Doszliśmy do dużej tablicy. Co miesiąc wywieszano tu nowe
prace uczniów należących do kółka plastycznego . Było tego dość
dużo, więc przyglądałem się im mało uważnie, wciąż idąc przed
siebie. Światło słoneczne z przeszklonych okien nadawało pomieszczeniu dużo
światła. W tym miesiącu przedstawiono szkice. „Krajobraz zimą” – mało
oryginalny temat. Gdzieś w środku odnalazłem moją pracę.
- Cześć ludziska!– usłyszałem wesoły kobiecy głos za sobą.
Odwróciłem twarz i natychmiast zostałem przytulny.
Odwzajemniłem lekko uścisk.
- Cześć Baśka! Co tak wcześnie się dziś zjawiłaś? –
zapytałem, odsuwając ją trochę od siebie.
- Tak się zdarzyło, za wcześnie dziś chyba wyszłam z domu.
Zrobiłeś może zadanie z historii ?
- Nie, co było?
- Jedenaście zdań z podręcznika, strona 115. Nie zrobiłam i
po twojej minie widzę, że ty też. Chodź pójdziemy zrobić, puki jeszcze czas.
- Ok. Paa - pożegnałem się z Tomkiem i ruszyłem za znajomą.
Tomek jest ode mnie starszy. Ściślej mówiąc, o rok. To dość
wysoki brunet o niebieskich oczach. Poznaliśmy się dość niedawno, jakieś 4
miesiące temu na dyskotece szkolnej. Nie było to jakiś oryginalne i
zadziwiające spotkanie. Znajomy mi go przedstawił, a potem ten uczepił się mnie
jak rzep psiego ogona.
Mańka, dziewczyna o dziwnym imieniu była jedną z
najlepszych, a zarazem najdziwniejszych osób w mojej klasie. Doskonale pasowała
do charakterystyki szalonego malarza.
***
Ta godzina, która została mi do dzwonka minęła bardzo
szybko. Gdy tylko odłożyłem pióro, kończąc odrabianie zadania, znikąd zaczęli schodzić
się pod klasę ludzie z mojej klasy. Po pewnym czasie moja dłoń była cała
czerwona od przybijanych piątek. Do rozpoczęcia lekcji rozmawiałem z Mańką. Nie
ba to jakaś przejmująca konwersacja, tylko gadanie o pierdołach ; z czego dziś
są sprawdziany i jak to nauczyciele dają nam w kość. W sumie, to ten dialog
bardzie przypominał monolog, bo ja tylko przytakiwałem głową i coś tam od czasu
do czasu dukałem pod nosem.
Wstydziłem się trochę tej nudy. Przed świętami pomagałem
rodzicom w porządkach - moja młoda siostra chodził po mieście ze znajomymi. W
święta przyjechała do nas reszta rodziny. W sylwestra opiekowałem się moim
pięcioletnim kuzynem. Normalnie żyć nie umierać.
Przez kolejny miesiące chodziłem do szkoły, na kółko
plastyczne lub po prostu siedziałem na tyłku rozmyślając na temat sensu mojej marnej egzystencji. „Kim jestem na tym świecie?” – ta myśl wciąż chodziła po
mojej głowie i za nic nie chciała jej opuścić. Czas z jednej strony wlekł się
ślamazarnie, z drugiej strony uciekał mi szybko, nie pozwalając chwycić dni.
Jednak właśnie rozpoczął się luty. Czułem, że coś w
powietrzu, coś się zmieniało.
Baśka nie dopytywał się o nic więcej. Przemilczała sprawę
zając sobie zapewne, że nie chcę o tym gadać.
Dobry ;)
Komentować może nie komentujecie, ale liczba wyświetleń idzie powoli do góry. Pozdrawiam was ludziska.