sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 2 - Spotkanie


Nigdy nie czułem przywiązania do innych ludzi. Trzymałem się w jakimś towarzystwie, jednak nie było to na stałe. Nie obchodził mnie, czy ma to być na dłużej, czy na krócej. Ludzie to ludzie. Mijają nas przecież jak czas. Szybko, nawet nie możemy tego dostrzec. Tylko młodsza siostra nie została porwana przez ten huragan i zawsze przy mnie była. No, w sumie też rodzice. Jednak po przekroczeniu pewnego wieku coś zaczęło się we mnie zmieniać.
Przypatrywałem się zdziwiony mojej kuzynce, biegającej w tę i z powrotem po schodach. Siedziałem leniwie na sofie popijając herbatę z cytryną, kiedy ona wylewała z siebie siódme poty.
- Po co tak biegasz ? Tylko się niepotrzebnie zziajasz i nabawisz kolki - powiedziałem poirytowany.
- Spalać zbędne kalorie. Gdzieś przeczytałam że bieganie po schodach jest najlepsze – odpowiedziała mi zdyszana, dławiąc się wręcz oddechem.
- A na co ci to ?
- Nie widzisz jaka gruba jestem ? – zginęła się w pół pod nagłym atakiem kolki, po chwili również kaszlu.
- A nie mówiłem …? – skwitowałem cicho pod nosem i powróciłem do wylegiwania się.
 Tak, wraz z ukończeniem wakacji nic nie zmienił się w moim „kolorowym” życiu. Baa, powiem więcej. Trwał listopad, a ja wciąż sam siedziałem sobie w domu. Tego dnia jednak miałem ochotę przejść się, przewietrzyć się trochę i odpocząć od domu, od którego zaczynała mnie już pobolewać głowa. Wymknąłem się cichaczem, nie myśląc nawet nad zabraniem czegoś cieplejszego. Pomimo później jesieni było ciepło, wystarczyło mi tylko bluza. Włożyłem dłonie w kieszenie spodni i ruszyłem powolnym krokiem  w stronę lasu. Spokojnym krokiem szedłem ulicą, zerkając co chwilę w okna sąsiadów. Zatrzymałem się w miejscu gdzie kończyła się droga, a zaczynał las. Las przyciągał mnie swoimi kolorami. Popatrzyłem się na ten obrazek i przywołują uśmiech na usta, ruszyłem w głąb. Chwilę musiałem przedzierać się przez suche gałęzie, krzewy i ostre igły, odgarniając je sobie rękami i unosząc wysoko kolana. Gdy ścieżka stała się bardziej przejrzysta stanąłem  w miejscu. Panował tu miły chłód. Widziałem ciepłe kolory opadających liści, czerwień jarzębin i zimne odcienie zieleni drzew iglastych. Nie znałem tego lasu. Chociaż mieszkałem w okolicy, nieczęsto zdarzało mi się go odwiedzać. Czasem chodziłem do tego królestwa roślinności, jednak z im byłem starszy, tym mniej miałem na to ochotę. Tak więc była to spontaniczna decyzja, której sam się po sobie nie spodziewałem. Po prostu, nagle zaszła mnie chęć. Bez żadnych konkretnych powodów.
Nie wiem ile szedłem. Suche, opadłe gałązki chrupały pod stopami, a pierzyna z opadłych liści tłumiła kroki. Znalazłem się naprzeciwko starej, ledwo stojącej ławki. W niektórych miejscach zaczynała odchodzić ciemno zielona farba, niektóre deski były spróchniałe. Wyglądała jak jedna z tych, które rozmieszczone są po krakowskich Plantach. Rozejrzałem się dookoła. Las. „Skąd ławka w środku lasu”. Wzruszyłem ramionami i podeszłym bliżej. „Co mi tam. Ważne, że mam gdzie usiąść”. Oparłem się ostrożnie rękami o ławkę i, gdy uznałem, że utrzyma mój ciężar, padłem na nią. Może był to spacer ale i tak się trochę zmęczyłem. Po chwili zastanowienia, sięgnąłem do kieszenie dresów po słuchawki. Zaczęło się rozplątywanie. Chyba zleciało mi na to 15 minut! Wreszcie, zirytowany osiągnąłem swój mały cel i podłączyłem słuchawki do telefonu. Wsadziłem je do uszu i puściłem losowo muzykę. Odchyliłem głowę do tyłu uprzednio zamykając oczy.
Nie pamiętam ile utworów wysłuchałem. Z mojego zamyślenia wybudził mnie pstryczek w czoło. momentalnie otworzyłem oczy i zeskoczyłem z ławki.
Przestraszyłem się ,  zapewne oczy miałem jak dwa spodki. Zobaczyłem młodego chłopaka, na oko, w moim wieku. Miał lekko opaloną cerę i blond włosy, które nie były ani za krótkie, żeby wyglądały jak jeż, ani za długie, aby grzywka spadała na czoło. W zielonych oczach błyszczały iskierki rozbawienia. Ubrany był w rozpiętą zieloną kurtkę, typu parka, czarne dresy, a na stopach nosił czyste Nike. Na szyi wisiał mu luźno szary szal. Na jego widok, przypomniałem sobie, że nie ma już upałów. Zrobiło ni się trochę zimniej.
 Gdy mnie zobaczył zaczął się śmiać. Zgiął się w pół i przytrzymał za brzuch, dusząc się ze uśmiechać. Skądś go kojarzyłem, jednak nie porwałem powiedzieć skąd. Nie wiedziałem co robić, wiec pozostałem w dziwnej pozie. Chyba spaliłem buraka. Nieznajomy zaczął się śmiać. Po chwili podniósł na mnie załzawione oczy.
- Cześć, Aleks jestem - powiedział lekko zachrypniętym głosem - miło mi Cię poznać.
- Kamil. Mi również.
I znów usłyszałem ten śmiech. Stałem w miejscu nie wiedząc, czy usiec, odezwać się, czy też może przemilczeć. Ostatecznie wybrałem ostatnią opcje. Ucichł, a potem zapadła niezręczna cisza.
- Co tu robisz?
- Zbieram kasztany - odpowiedział spokojnie, podnosząc z podłoża koszyk.
- Po co ?
- A bo ja wiem. Moja siostra coś pieprzyła, że potrzebuje, a że złapałem lenia, to postanowiłem ruszyć się z miejsca. Jeszcze chwila i bym się chyba odleżyn nabawił. A tobie nie za gorąco?
- Nie, w sam raz. Muszę iść, dość późno już – popatrzyłem na wyświetlacz telefonu. 
- Hej, może się jeszcze zobaczymy.
Przybiliśmy sobie piątki, a ja wyruszyłem w drogę powrotną.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz