Nigdy nie czułem
przywiązania do innych ludzi. Trzymałem się w jakimś towarzystwie, jednak nie
było to na stałe. Nie obchodził mnie, czy ma to być na dłużej, czy na krócej.
Ludzie to ludzie. Mijają nas przecież jak czas. Szybko, nawet nie możemy tego dostrzec.
Tylko młodsza siostra nie została porwana przez ten huragan i zawsze przy mnie
była. No, w sumie też rodzice. Jednak po przekroczeniu pewnego wieku coś
zaczęło się we mnie zmieniać.
Przypatrywałem się zdziwiony mojej kuzynce,
biegającej w tę i z powrotem po schodach. Siedziałem leniwie na sofie popijając
herbatę z cytryną, kiedy ona wylewała z siebie siódme poty.
- Po co tak biegasz ? Tylko się niepotrzebnie zziajasz i
nabawisz kolki - powiedziałem poirytowany.
- Spalać zbędne kalorie. Gdzieś przeczytałam że bieganie po
schodach jest najlepsze – odpowiedziała mi zdyszana, dławiąc się wręcz
oddechem.
- A na co ci to ?
- Nie widzisz jaka gruba jestem ? – zginęła się w pół pod
nagłym atakiem kolki, po chwili również kaszlu.
- A nie mówiłem …? – skwitowałem cicho pod nosem i
powróciłem do wylegiwania się.
Tak, wraz z
ukończeniem wakacji nic nie zmienił się w moim „kolorowym” życiu. Baa, powiem
więcej. Trwał listopad, a ja wciąż sam siedziałem sobie w domu. Tego dnia
jednak miałem ochotę przejść się, przewietrzyć się trochę i odpocząć od domu,
od którego zaczynała mnie już pobolewać głowa. Wymknąłem się cichaczem, nie
myśląc nawet nad zabraniem czegoś cieplejszego. Pomimo później jesieni było
ciepło, wystarczyło mi tylko bluza. Włożyłem dłonie w kieszenie spodni i
ruszyłem powolnym krokiem w stronę lasu.
Spokojnym krokiem szedłem ulicą, zerkając co chwilę w okna sąsiadów.
Zatrzymałem się w miejscu gdzie kończyła się droga, a zaczynał las. Las
przyciągał mnie swoimi kolorami. Popatrzyłem się na ten obrazek i przywołują
uśmiech na usta, ruszyłem w głąb. Chwilę musiałem przedzierać się przez suche
gałęzie, krzewy i ostre igły, odgarniając je sobie rękami i unosząc wysoko
kolana. Gdy ścieżka stała się bardziej przejrzysta stanąłem w miejscu. Panował tu miły chłód. Widziałem
ciepłe kolory opadających liści, czerwień jarzębin i zimne odcienie zieleni
drzew iglastych. Nie znałem tego lasu. Chociaż mieszkałem w okolicy, nieczęsto
zdarzało mi się go odwiedzać. Czasem chodziłem do tego królestwa roślinności,
jednak z im byłem starszy, tym mniej miałem na to ochotę. Tak więc była to
spontaniczna decyzja, której sam się po sobie nie spodziewałem. Po prostu,
nagle zaszła mnie chęć. Bez żadnych konkretnych powodów.
Nie wiem ile szedłem. Suche, opadłe
gałązki chrupały pod stopami, a pierzyna z opadłych liści tłumiła kroki. Znalazłem
się naprzeciwko starej, ledwo stojącej ławki. W niektórych miejscach zaczynała
odchodzić ciemno zielona farba, niektóre deski były spróchniałe. Wyglądała jak
jedna z tych, które rozmieszczone są po krakowskich Plantach. Rozejrzałem się
dookoła. Las. „Skąd ławka w środku lasu”. Wzruszyłem ramionami i podeszłym
bliżej. „Co mi tam. Ważne, że mam gdzie usiąść”. Oparłem się ostrożnie rękami o
ławkę i, gdy uznałem, że utrzyma mój ciężar, padłem na nią. Może był to spacer
ale i tak się trochę zmęczyłem. Po chwili zastanowienia, sięgnąłem do kieszenie
dresów po słuchawki. Zaczęło się rozplątywanie. Chyba zleciało mi na to 15
minut! Wreszcie, zirytowany osiągnąłem swój mały cel i podłączyłem słuchawki do
telefonu. Wsadziłem je do uszu i puściłem losowo muzykę. Odchyliłem głowę do
tyłu uprzednio zamykając oczy.
Nie pamiętam ile utworów wysłuchałem.
Z mojego zamyślenia wybudził mnie pstryczek w czoło. momentalnie otworzyłem oczy
i zeskoczyłem z ławki.
Przestraszyłem się , zapewne oczy miałem jak dwa spodki.
Zobaczyłem młodego chłopaka, na oko, w moim wieku. Miał lekko opaloną cerę i
blond włosy, które nie były ani za krótkie, żeby wyglądały jak jeż, ani za
długie, aby grzywka spadała na czoło. W zielonych oczach błyszczały iskierki
rozbawienia. Ubrany był w rozpiętą zieloną kurtkę, typu parka, czarne dresy, a
na stopach nosił czyste Nike. Na szyi wisiał mu luźno szary szal. Na jego
widok, przypomniałem sobie, że nie ma już upałów. Zrobiło ni się trochę
zimniej.
Gdy mnie zobaczył zaczął się śmiać. Zgiął się
w pół i przytrzymał za brzuch, dusząc się ze uśmiechać. Skądś go kojarzyłem,
jednak nie porwałem powiedzieć skąd. Nie wiedziałem co robić, wiec pozostałem w
dziwnej pozie. Chyba spaliłem buraka. Nieznajomy zaczął się śmiać. Po chwili
podniósł na mnie załzawione oczy.
- Cześć, Aleks jestem - powiedział
lekko zachrypniętym głosem - miło mi Cię poznać.
- Kamil. Mi również.
I znów usłyszałem ten śmiech. Stałem
w miejscu nie wiedząc, czy usiec, odezwać się, czy też może przemilczeć.
Ostatecznie wybrałem ostatnią opcje. Ucichł, a potem zapadła niezręczna cisza.
- Co tu robisz?
- Zbieram kasztany - odpowiedział
spokojnie, podnosząc z podłoża koszyk.
- Po co ?
- A bo ja wiem. Moja siostra coś
pieprzyła, że potrzebuje, a że złapałem lenia, to postanowiłem ruszyć się z
miejsca. Jeszcze chwila i bym się chyba odleżyn nabawił. A tobie nie za gorąco?
- Nie, w sam raz. Muszę iść, dość
późno już – popatrzyłem na wyświetlacz telefonu.
- Hej, może się jeszcze zobaczymy.
Przybiliśmy
sobie piątki, a ja wyruszyłem w drogę powrotną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz